EMOCJONALNY WSTRZĄS VOL. 2
Wywiad: Z Arturem Przebindowskim, czyli jak być topowym artystą w Polsce?
Rozmowa z Arturem Przebindowskim, absolwentem grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Obronił dyplom w pracowni prof. Romana Banaszewskiego w 1993 roku. Laureat wielu nagród, uczestnik licznych konkursów i festiwali malarstwa, prezentujący swoje prace na wystawach w Polsce i za granicą od 1995 roku. Artur to wnikliwy obserwator i interpretator przestrzeni miejskiej, twórca unikatowej formuły obrazowania miast w konwencji „all over”. Jego malarstwo cechuje wielopłaszczyznowość i multiplikacja. Jest autorem kilkudziesięciu wystaw indywidualnych i zbiorowych galerii w Polsce i za granicą. Artur prywatnie to miłośnik muzyki dawnej, astrologii, tata dwóch córek, Leny i Zuzy.
W.B. Co to znaczy być malarzem w Polsce w kontekście polskiego rynku sztuki? Czy możemy powiedzieć, że bycie malarzem, a bycie malarzem w Polsce to dwa różne pojęcia? Kompleks polskości jest wpisany w polską naturę.
A.P. Naturalnie, że ma to znaczenie, bo każde doświadczenie zbiorowe przenosi się na jednostkę. Polska jest specyficznym krajem, z trudną historią. Mamy traumę wpisaną w naszą historię i to na pewno oddziałuje. Ja jestem z tego pokolenia, kiedy była reglamentacja na wszystko i w moim pokoleniu jest jakaś mentalność niedostatku, wycofania. Ja sam to obserwowałem wiele razy. Chociaż, jak patrzę teraz, z perspektywy wielu lat na np. lata 80, kiedy byłem uczniem liceum plastycznego bywały sytuacje, że nie było na czym rysować, to rysowałem na szarym papierze i wogóle mi to nie przeszkadzało. Później okazało się, że miałem już te świetne materiały i nie zrobiłem już takich rzeczy. Te sprawy materialne, to efekt napompowanego ego, że nam to przeszkadza. Jak mnie pytasz, co to znaczy być polskim malarzem, to to samo co znaczy być Polakiem.
W.B. Nie. Ja pytam co znaczy być malarzem działającym na polskim rynku sztuki. Jaki ten rynek sztuki jest w Polsce? Ty jesteś malarzem, który niewątpliwie odnosi sukces, jest doceniony, rozpoznawalny, którego prace są dobrze sprzedawane.
A.P. Tak. Sprzedawane nawet szybciej, niż powstaną, mam to szczęście. Rzeczywiście większość sprzedaży w Polsce tego zawodu, jakim jest malarstwo, jest to sprzedaż jednostkowa, często komisowa, często nieprzewidywalna. Dla wielu malarzy jest to niekomfortowe, ja jestem w tej nielicznej grupie, która ma sprzedane obrazy, z wyprzedzeniem. Jest zapotrzebowanie galerii, kolekcjonerów na moją sztukę.
W.B. Jak to oceniasz, jaki jest ten rynek?
A.P. Wielu narzeka, choć niektórzy zawsze narzekają, bez względu na sytuację. Niewątpliwie ten rynek się rozwija. Ja jestem w grupie ok. 50 osób, które sprzedają regularnie na pewnym poziomie cenowym. Jest to nieliczna grupa. Większość malarzy ma deficyt finansowy, ale ja też byłem w takim miejscu. Każdy ma swój czas, swoje miejsce, to pewne etapy. Niektórzy pozostają na tym etapie, inni idą dalej, robią więcej. Według mnie mamy do czynienia z barierą mentalną. W Polsce jest spora grupa osób, które mają pieniądze, ale bariera mentalna jest taka, że niewielka grupa decyduje się na zakup powyżej dziesięciu, piętnastu czy dwudziestu tysięcy złotych. To jest proces, to jest problem ze świadomością, brakiem potrzeby.
Dzwoni telefon, Artur w sposób uprzejmy rozmawia z dostawca…….;)
W.B. Jesteś szalenie kulturalny, masz tego świadomość?
A.P. Tak? Nie, jestem chamem czasami, czasami przeklinam (śmiech).
W.B. Masz dużo cierpliwości do ludzi?
A.P. Na ogół staram się ludzi dobrze traktować, szanować, czyli nie być cynicznym i wyrachowanym. Nie każdemu trzeba wyświadczać przysługę, poświęcać czas, być w zależności, ale kwestia komunikacji jest ważna. Nie należy manipulować ludźmi, wykorzystywać do własnych celów. Choć pewnie każdy to robi w jakiś sposób. Wszystkie moje relacje z ludźmi to jest to, jak ja sam siebie traktuję. Robię to głównie ze względu na siebie, bo to jest szacunek do siebie. To chęć zbudowania pewnej przejrzystości wokół swojej osoby, pewnego komfortu w znaczeniu, że wiem, na co mogę liczyć sam ze sobą.
W.B. Masz klientów, kolekcjonerów…
A.P. No sama jesteś kolekcjonerką.
W.B. Nooo…dużo powiedziane. Raczej miłośniczką, wolę tak o sobie myśleć. Kim są Twoi klienci?
A.P. Od pewnego czasu pracuję na wyłączność, obecnie jestem zagospodarowany. Zawsze tak było, że miałem deficyt obrazów. Teraz wycofałem się z działań współpracy z galeriami. Teraz jestem skoncentrowany na kontrakcie namalowania serii obrazów dla dwóch kolekcjonerów.
W.B. Miałeś od tego ludzi czy sam kierowałeś swoją karierą?
A.P. Sam. I tę sytuację, pracy dla jednego kolekcjonera, też wypracowałem sam. Taką propozycję dużego zamówienia złożył u mnie zupełnie inny człowiek. Powiedział „chcę kupić od Ciebie większą ilość obrazów, 10 w dużym formacie”. Spotkaliśmy się dwa razy w tej sprawie, ale ostatecznie się nie dogadaliśmy. Chwilę potem pojawił się ktoś inny i doszło do umowy.
W.B. Czy nazwisko powstaje, jak się sprzedaje drogo?
A.P. Nie, droga sprzedaż jest wynikiem tego nazwiska.
W.B. Zastanawiam się nad potrzebą tworzenia, czy chodzi o twórcze ego, potrzebę intelektualną, finansową…jaką?
A.P. Potrzebę emocjonalną. Nie robię rankingów czy zostanę wymieniony z topowymi nazwiskami z historii malarstwa, które są utrwalone w świadomości, choć oczywiście chciałbym, bo to jest jakieś spełnienie, że nie jestem na śmietniku historii, tylko że mój wysiłek, moje prace zostaną docenione. Pytasz mnie o motywację? To jest naturalne, że jak coś robisz, żeby to miało jakiś sens, żeby to było docenione, żeby mieć gratyfikacje finansowe i satysfakcję.
W.B. Klientów masz różnych, z jakich powodów ludzie kupują Twoje obrazy? Czy są to pobudki ekonomiczne czy są to prawdziwi miłośnicy.
A.P. Ja nie znam nie – miłośników. Chyba nie ten pułap cenowy, ludzie, którzy inwestują kupują Fangora, Malczewskiego. Ceny do sty tysięcy złotych są średnie.
W.B. Czy artysta powinien mieć jakieś znaki szczególne?
A.P. Artysta powinien mieć wiele wcieleń. Nie chodzi o warsztat i pracę. Chodzi o fenomen, energię, ładunek emocjonalny, jaki niesie za sobą dane dzieło i dany artysta. Dlaczego Matka Teresa pociągała za sobą tłumy? To była emisja bardzo wysokiej częstotliwości. Charyzma, wnikliwość. Czasami mamy ochotę się spotykać z pewnymi ludźmi.
W.B. Czy ty jesteś wierzący?
A.P. Tak, jestem. Wierzę, że nie kończy się to na empirycznym wymiarze, ale z lenistwa a nie z braku wiary obrządków nie wypełniam.
W.B. Co Cię inspiruje?
A.P. Już mnie pytałaś o to.
W.B. Tak, ale dziś spodziewam się innej odpowiedzi.
A.P. Inspiracja to są emocje. Ja stawiam tu znak równości. To jest jakieś poruszenie, które powoduje, że masz jakąś potrzebę, żeby działać w jakimś obszarze, takim obszarem jest malowanie obrazów.
W.B. Masz jakiegoś mentora?
A.P. Miałem takiego człowieka. Jako sześciolatek trafiłem w Jaworznie na kółko plastyczne, przyzakładowe, przy kopalni. Kółko prowadził człowiek urodzony w 1913r., pokolenie Miłosza, z resztą studiował na tym samym Uniwersytecie w Wilnie. Po wojnie trafił do Jaworzna w wyniku nakazu pracy. On był dla mnie mentorem, w znaczeniu jego człowieczeństwa. Był dla mnie jak dziadek. Miałem z nim kontakt do końca, a on zmarł mając ponad 95 lat. To był człowiek, który miał bardzo klarowny system wartości. Malarz amator, nie skończył studiów malarskich. Był nauczycielem nauk humanistycznych. Był osobą, która wierzyła w system wartości, on sam opierał swoje życie na dekalogu. Był wiarogodny.
W.B. A mentor z dziedziny?
A.P. Mentor jest dla mnie przewodnikiem duchowym. Ale mam bardzo wiele ulubionych obrazów, albo okresów, zjawisk. Modigliani żył bardzo krótko i jego twórczość ma stygmat, podoba mi się całe zjawisko wokół jego osoby. Ostatnio przeczytałem, że jak wyjeżdżał z Livorno, to ktoś mu powiedział, że ma przed sobą rok życia, a on przeżył w Paryżu kilkanaście lat. Więc żył na krawędzi,, na zasadzie tu i teraz. Jego malarstwo ma mocne piętno, ten język jest sugestywny i sensualny. Piękne są te obrazy prawda?
W.B. Tak, przeżyłam fascynację Modiglianim. Ale ja jestem na początku drogi, więc u mnie się to zmienia.
A.P. U mnie też.
W.B. Wróćmy do tematyki twojej twórczości.
A.P. Dla mnie temat nie istnieje. To jest coś takiego jak malarze np. średniowiecza czy renesansu malowali głównie sceny biblijne. Ale czy to w jakiś sposób ograniczało ich swobodę wypowiedzi. Przeciwnie to im otwierało możliwości, na znalezienie swojego piętna dla tej historii, która była już opowiedziana sto tysięcy razy przez innych malarzy. I ci najlepsi, najbardziej wnikliwi, czyli z tą energią, o której rozmawialiśmy, oni zostali. To jest tak jak Bach komponował Pasję Mateuszową. Opierał się na tekście Ewangelii, ale nie tylko. Integralna struktura to śpiewy protestanckie, które Bach tak połączył z muzyką, że tekst jako składnik, czyli Ewangelia wg św. Mateusza, ma drugorzędne znaczenie. Jest to tak sugestywny, dramatyczny przekaz muzyczny, że każdy to czuje. Przecież nikt nie idzie na koncert by posłuchać Ewangelii, a zachwycić się muzyką. Nikt nie analizuje treści. Dla mnie obraz jest takim fenomenem, śladem, zapisem, a co on przedstawia to jest sprawa osobna, która do mnie dociera, ale nie stanowi o tym czy on ma wagę czy nie, czy jest przekonujący czy nie.
W.B. Przed tym okresem co malowałeś?
A.P. Też miasta, ale były zupełnie inne. Pojawiały się postaci, figuracja. To nie było to opus magnum, ten kamień filozoficzny. Kiedyś był u mnie kolega, który wiele lat temu kupił ode mnie obraz i powiedział w kontekście tych nowych „zgilotynowałeś swoją twórczość wcześniejszą”. Wszyscy chcą moje miasta, moje Megalopolis. On mi uświadomił, że ten fenomen tych miast, zdominował widzenie mojej twórczości, mojej osoby w taki sposób ze wszystko inne przestało istnieć. To jest tak jak z Opałką, który zaczął pisać te swoje cyferki, wszystko inne przestało istnieć. To już jego idiom. Nikt nie pamięta wcześniejszych prac, albo nie zna.
W.B. Chodzi o ten jeden jedyny.
A.P. Tak. W malarstwie ograniczenia potrafią być siłą. To paradoks w sztuce. Ograniczenia są na ogół atutem. Ja też mam ograniczenia, które w sobie pielęgnuję.
W.B. Jakie?
A.P. Trudno zwerbalizować, doświadczam ich na co dzień. Kiedyś ktoś zapytał Nowosielskiego, dlaczego Pan nie maluje zwierząt? A on odpowiedział „ponieważ nie potrafię”. Sztuka każdego malarza jest zamknięta w pewnym obszarze, masz dostępny pewien obszar, a poza niego nie jesteś w stanie wyjść, z różnych powodów.
W.B. Czy lubisz siebie?
A.P. Bardziej siebie kocham niż lubię.
W.B. Ooo. Zaskoczyłeś mnie tą odpowiedzią.
A.P. Zobacz, możesz kogoś kochać, a nie koniecznie go lubić. Jak kogoś kochasz, to jednocześnie przebywanie z tą osobą może być trudne. Przebywanie ze mną samym jest trudne, natomiast kocham siebie. Próbuję siebie też polubić, ale to wymaga współpracy. Pracuję nad tym.
Zapraszamy do kolejnego odcinka niebawem…?
TEKST: Weronika Barańska / MONOstudio